Magiczna podróż do Stambułu

Magiczna podróż do Konstantynopola

Od dawna czułam, że Turcja mnie wzywa. To nie była zwykła fascynacja podróżami – to było głębokie, wewnętrzne poczucie, że część mnie tam czeka, wołając o akceptację i poczucie tego, czego nie mogę doświadczyć na miejscu, w Polsce. Współczesne tureckie seriale tylko potęgowały tę tęsknotę. Niektóre z nich wykraczały poza masową świadomość, pokazując życie wielowymiarowe i duchowe – jak „The Gift”, w którym decyzje głównej bohaterki zmieniały rzeczywistość, czy „The Protector”, przeskakujący pomiędzy wcieleniami bohaterów na tle historii Imperium Osmańskiego. Również serial „Inna ja”, pokazujący metodę ustawień Hellingera przez historię trzech przyjaciółek, otwierał moje oczy na inne sposoby postrzegania relacji międzyludzkich i duchowej transformacji. Wszystko wskazywało na to, że muszę tam pojechać.

Zwołanie wyprawy

Kiedy w zimie 2023 roku zaczęłam organizować wyprawę, następnego dnia usłyszałam o tragicznym trzęsieniu ziemi, które nawiedziło Turcję. Poczułam, że z czeluści ziemi muszą wydobyć się stare historie, gotowe na uwolnienie. Wtedy przypomniałam sobie o niezwykłej mapie z „Kluczy Henocha” zatytułowanej „Odnowienie świętych obszarów niebiańskiej ojczyzny”. Centralnym punktem tej mapy jest Konstantynopol, określany jako dno czary – Święty Graal, z którego energia płynie ze wszystkich miejsc mocy na świecie. Imperium Osmańskie nosiło w sobie wiele mrocznych opowieści, w tym te związane z Vladymirem Palownikiem. Wiedziałam, że moja podróż będzie pełna niezwykłości, tajemnic i duchowych doznań.

Pierwsze znaki

3 sierpnia, razem z moją przyjaciółką Anią, wyruszyłyśmy w drogę. Już od początku było magicznie. W Krakowie, podczas obiadu na dachu Sukiennic, odwiedził nas biały gołąb z plecionym błękitnym „naszyjnikiem”. To spotkanie wywołało u nas pierwszy z wielu uśmiechów, które towarzyszyły nam przez całą podróż.

Kraków i lotniskowe przygody

W Krakowie, czekając na lot, rozpoczęła się seria niezwykłych spotkań. Na lotnisku poznałyśmy mężczyznę, który podróżował z siedmioma pluszowymi misiami – marynarzem, kucharzem, ogrodnikiem… Każdy z nich miał swoją historię, a jego opowieści rozśmieszyły nas do łez. Zabawne historie o misiami były jak preludium do tego, co czekało nas w Turcji.

Magiczny hostel i jego goście

Po późno-nocnym przylocie dotarłyśmy do hostelu w sercu Stambułu. Budynek miał swój urok, choć ogród z Bookinga okazał się donicami ustawionymi na ulicy przed wejściem. Hostel, mimo że na pierwszy rzut oka wydawał się malutki, wypełniały tłumy ludzi. Z każdą chwilą odkrywałyśmy nowe twarze, a atmosfera była niemal rodzinna. Jadalnia stała się miejscem spotkań z ludźmi z różnych zakątków świata – od Francuzów, przez Nowozelandczyków, po Australijczyków, którzy ku naszemu zdziwieniu rozmawiali po polsku, wspominając swoje przygody w Polsce.

Chaos i magia ulic Stambułu

Droga do hostelu była jednak osobliwym wyzwaniem. Tego wieczoru miasto powitało nas głębokim chaosem – brud, śmieci i brak chodnika sprawiały, że czułyśmy się jak w innym wymiarze. A klimatyzacja? Cóż, sprowadzała się do otwartych na oścież drzwi, co stało się tematem licznych śmiechów. Następnego dnia wyruszyłyśmy odkrywać miasto, a brak internetu uczył nas korzystać z klasycznych metod – map, pytań i życzliwości spotykanych ludzi. Stambulczycy z uśmiechem pokazywali, jak kupić bilety na metro, co początkowo wydawało się niemal niewykonalne. Przez kolejne dni to my tłumaczyłyśmy innym turystom, jak sprawnie poruszać się po mieście.

Wieczorem wracając do hostelu, ponownie natrafiłyśmy na wyzwanie. Krążąc po tych samych uliczkach, wszystko wydawało się takie samo – ciemne, nierozpoznawalne. W końcu wśród zmęczenia i śmiechu zauważyłyśmy świeżo położony asfalt tam, gdzie wcześniej go brakowało. „Ania, oni specjalnie dla nas zrobili drogę!” – zaśmiałam się. Magia Stambułu dosłownie ułatwiła nam powrót, pozostawiając nas w pełnym podziwie dla jego nieprzewidywalności.

Spotkania z derwiszami i właścicielem antykwariatu

Wieczorem, po całym dniu wypełnionym zwiedzaniem, trafiłyśmy na taniec derwiszów w jednej z najstarszych sal w Stambule. Ich taniec był jak zaproszenie do innego wymiaru. Wirując w harmonijnym rytmie, z zamkniętymi oczami i pełnym skupieniem, zdawali się przenosić obserwatorów w stan kontemplacji. Muzyka, śpiew i subtelny szelest ich szat tworzyły aurę, której nie da się opisać słowami – to trzeba było poczuć. W wirujących ruchach czułam Fibonacci’ego ciąg, spiralę nieskończoności, która otwierała przestrzeń pełną spokoju i transcendencji.

Kolejnego dnia, spacerując po starówce, przypadkiem trafiłyśmy do antykwariatu prowadzonego przez starszego mężczyznę, który zaprosił nas na herbatę. Jego sklep pełen był starych ksiąg, map i przedmiotów o nieopisanej wartości historycznej. „Każdy przedmiot tutaj ma swoją duszę” – powiedział, pokazując nam jedną z najstarszych map Konstantynopola. Jego opowieści o historii miasta przenosiły nas w czasy dawnego Imperium Osmańskiego. Niespodziewanie dołączyła do nas jego rodzina, w tym mała dziewczynka obchodząca właśnie swoje 11. urodziny. Zostałyśmy zaproszone na małe przyjęcie, gdzie wspólnie śpiewaliśmy, rozmawialiśmy o tradycjach i smakowaliśmy domowe tureckie specjały. Ta chwila była pełna radości, prostoty i głębokiego poczucia wspólnoty.

Każdy dzień w Stambule przynosił coś niezwykłego. W meczetach, takich jak Hagia Sophia, czułam, jak historia przenika mnie i otwiera nowe wymiary zrozumienia. Wchodząc do jej monumentalnych wnętrz, poczułam, jakbym była częścią wielkiej symfonii, w której każdy element świątyni – kopuły, światło przenikające przez witraże, echa modlitw – rezonował z moim wnętrzem. To było uczucie poruszającej harmonii, w której przeszłość i teraźniejszość splatały się w jednym momencie.

W innych meczetach, gdzie spędzałyśmy czas z kobietami, doświadczenia były równie głębokie. Zakładając nakrycia głowy, wchodziłyśmy do przestrzeni wyciszenia i skupienia. Kobiety, modlące się w ciszy lub szepczące modlitwy, emanowały spokojem. Siedząc na dywanach w ich towarzystwie, odczuwałam niezwykłe ciepło i wspólnotę, nawet bez słów. Każda chwila w takich miejscach była dla mnie okazją do medytacji.

Łaźnia turecka

Odwiedziny w łaźni tureckiej były kolejnym niezapomnianym doświadczeniem. Wielka, okrągła sala z kopułą, przez którą wpadały promienie słońca, emanowała ciepłem i spokojem. Leżąc na rozgrzanym marmurowym stole, czułam, jak ciepło przenika moje ciało, uwalniając wszelkie napięcia. Rytuały mycia, delikatne strumienie wody i zapach oliwnego mydła działały jak balsam na moje zmysły. Każdy moment tam spędzony był jak duchowe oczyszczenie, powrót do prostoty i harmonii. Na zakończenie, siedząc przy fontannie w otoczeniu innych kobiet, delektowałam się małą filiżanką mocnej tureckiej kawy.

Niezapomniane chwile

Podczas naszej wyprawy odwiedziłyśmy również słynny bazar, gdzie zapach przypraw, kolorowe tkaniny i tłumy ludzi tworzyły niepowtarzalny klimat. Próba kupna herbaty i słodyczy stała się prawdziwym wyzwaniem, kiedy sprzedawca postanowił nas zabawić swoimi historiami. „W Stambule nie wybiera się herbaty, to herbata wybiera ciebie” – powiedział, wręczając nam filiżanki aromatycznego naparu.

Wieczory spędzałyśmy w kawiarniach, które zdawały się nas odnajdywać. W jednej z nich turecki kot wskoczył Ani na kolana i nie chciał zejść, dopóki nie spróbowałyśmy polecanego deseru. „W Turcji koty są częścią życia” – zażartował kelner.

Ostatniego dnia, płynąc promem po Bosforze, spoglądałyśmy na zachód słońca, który malował miasto na złoto. Wracałyśmy do domu bogatsze o niezapomniane chwile i poczucie, że dotknęłyśmy czegoś wyjątkowego, co pozostanie w nas na zawsze.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *