Dawno temu, w krainie utkanej z mgieł i promieni słońca, żyła dziewczyna imieniem Lira. Była delikatna jak rosa na porannych płatkach kwiatów, a jej serce tętniło muzyką, której nikt inny nie słyszał. Już jako dziecko czuła, że jest częścią czegoś większego. Kiedy biegała po łąkach, w jej głowie powtarzały się słowa, które wydawały się szeptać same niebiosa: „Do wyższych rzeczy jestem stworzona”. Nie była to pycha, lecz głębokie poczucie, że jej dusza ma misję.
Jednak życie nie było tak proste. Choć Lira odkrywała w sobie talenty, które jaśniały jak gwiazdy — tańczyła w promieniach słońca, malowała obrazy, które poruszały serca, pisała opowieści, które budziły nadzieję, grała na instrumentach poruszając najgłębsze uczucia u ludzi, jej dotyk przynosił ukojenie — świat wokół niej zdawał się to przygniatać. Na jej ramionach coraz częściej spoczywał cień szarej szaty codzienności. Przez chwilę czuła ogień w sercu, który pchał ją ku marzeniom, ale potem wracała do zadań, które świat nakładał na nią jak pęta. Zapominała, co nosi w sobie.
To trwało latami. Jednak wołanie w jej wnętrzu nigdy nie ucichło. Wręcz przeciwnie — stawało się coraz głośniejsze. Czasami budziło ją w środku nocy. Serce tętniło, a w jej duszy rozbrzmiewała pieśń tak głośna, że zagłuszała wszystkie głosy krytyka wewnętrznego, wszystkie podszepty świata, który próbował ją zatrzymać. Ale walka była trudna. Lira chorowała, słabła, coraz bardziej czuła, jak traci siły. Wydawało się, że już nie ma nic, na czym mogłaby się oprzeć.
I wtedy, w tej najciemniejszej godzinie, poczuła coś niezwykłego. To nie był głos z zewnątrz, nie było to nawoływanie innych. To była ona sama — jej wnętrze, jej prawdziwy głos. Zrozumiała, że nie może dłużej ignorować tego, co mówi do niej jej dusza. Wołanie stało się tak silne, że wszelkie inne dźwięki ucichły. Już nie było nic na zewnątrz — została tylko prawda.
Pewnego dnia, gdy szukała chwili spokoju w górach, natknęła się na stary, poszarzały kamień leżący przy ścieżce. Był zupełnie niepozorny, a jednak coś w nim ją przyciągało. Wzięła go w dłonie i zauważyła, że gdy pada na niego światło, mieni się delikatnym blaskiem. W głębi serca poczuła, że ten kamień jest jak ona — zwyczajny na zewnątrz, ale kryjący wewnętrzną jasność.
Nieopodal mieszkał mędrzec, którego Lira zawsze podziwiała za jego mądrość i spokój. Postanowiła zanieść mu kamień i zapytać, co oznacza. Mędrzec spojrzał na nią z uśmiechem i powiedział:
— Liro, ten kamień to ty. Masz w sobie światło, które czeka, byś je odkryła. Ale światło nie rodzi się samo. Musisz je oszlifować. To praca twojego życia — odkrywać w sobie to, co jest najpiękniejsze, i dzielić się tym z innymi.
— Ale jak mam to zrobić? — zapytała Lira. — Mam tyle talentów, a jednocześnie tak mało pewności. Czasem czuję się zagubiona.
Mędrzec odpowiedział:
— Każdy talent jest jak małe ziarenko w tobie. Może zostać zakopane w lęku, ale jeśli podlejesz je miłością i odwagą, wyrośnie i stanie się częścią twojej misji. Przypomnij sobie przypowieść o talentach. Nie ukrywaj ich, bo każdy z nich został ci dany, byś go pomnożyła. Nawet jeśli boisz się, że nie masz wystarczająco wiedzy czy umiejętności, działaj. Pamiętaj o apostołach, których Jezus posłał po dwóch, choć czuli się niegotowi.
Te słowa głęboko poruszyły Lirę. Przez wiele dni nosiła kamień przy sobie i zaczęła zauważać, że jej światło naprawdę się zmienia. Malowała obrazy, które przynosiły ukojenie innym, śpiewała pieśni, które budziły wiarę, a swoim dotykiem pomagała tym, którzy stracili nadzieję.
Ale najważniejsze było to, że przestała porównywać się z innymi. Zrozumiała, że każdy ma swoją drogę i swoją jasność. Pewnego dnia, stojąc na wzgórzu, poczuła, jak kamień w jej dłoni rozbłyska pełnym światłem. Była gotowa. Szła za sobą.
Każdy z nas nosi w sobie „kamień światła”, który czeka na odkrycie. Talenty, które mamy, nie są ograniczone; to, co możemy zrobić, jest tylko kwestią otwarcia się na siebie i na świat. W przypowieści o talentach Jezus uczy nas, by nie zakopywać swoich darów, lecz je rozwijać. Tak samo jak ziarna, które padają na różną glebę — nasza gleba to nasze serce. Czy jest gotowe przyjąć to, co w nas zasiane?
A kiedy czujemy, że nie jesteśmy gotowi, przypomnijmy sobie apostołów. Jezus nie wysyłał ich, bo byli doskonali, lecz dlatego, że mieli serce pełne wiary. Jak w historii Jakuba Mniejszego z „The Chosen” — to, że nosimy swoje rany, czyni nas jeszcze bardziej autentycznymi świadkami światła.
Pójdźmy za sobą. To nasza misja. I tak jak Lira, odnajdźmy w sobie odwagę, by świecić swoim światłem dla świata.
![](https://pasjaduszy.pl/wp-content/uploads/2025/01/kamien.jpg)
![](https://pasjaduszy.pl/wp-content/uploads/2025/01/kamien.jpg)