Feniks i cierpliwa blizna

Nie zawsze Feniks musiał stawać w ogniu, by latać.
Kiedy był młody, jego skrzydła były lekkie jak letni wiatr, a on sam przemierzał niebo z zachwytem, docierając do miejsc tak pięknych, że nawet najśmielsze marzenia nie mogły ich oddać. Latał wysoko, swobodnie, do krain pełnych światła, gdzie czuł, że wszystko jest możliwe. Każdy lot był jak taniec, pełen harmonii i pasji. Ale pewnego dnia coś go przygniotło. Może to ciężar ambicji, a może bagaż, który niósł od dawna, choć nawet o tym nie wiedział. Skrzydła, które wcześniej były jego darem, zaczęły wydawać się ciężarem. Każdy ruch stał się wysiłkiem, aż w końcu przestał latać.
Wtedy odkrył ogień. Pierwsze płomienie były przerażające, ale Feniks zrozumiał, że to jedyny sposób, by zrzucić ciężar i znów się unieść. Po pierwszym ogniu jego blizny były jak medale. Były prostymi liniami świadczącymi o odwadze.
Po drugim ogniu blizny stały się bardziej zawiłe, jak mapy wyryte w ciele, pełne krętych ścieżek jego wędrówki. I za każdym razem, gdy odradzał się z popiołów, był mocniejszy, mądrzejszy, choć bardziej świadomy tego, jak kruche może być życie. Każde odrodzenie inspirowało innych Feniksów, którzy patrzyli na niego z nadzieją, że również mogą wznieść się wyżej, niż kiedykolwiek marzyli.
Ostatni ogień, trzeci, był najbardziej intensywny. Feniks wiedział, że musi w niego wejść, bo czuł, że to jego jedyna szansa na pełną wolność. Gdy płomienie opadły, jego skrzydła były silniejsze niż kiedykolwiek. Ale jedno miejsce na jego ciele – tam, gdzie ogień dosięgnął najgłębiej – pozostało delikatne. Tam pojawiła się Cierpliwa Blizna.
Blizna była inna niż wszystkie. Zamiast milczeć, szeptała mu do ucha w chwilach ciszy: „A jeśli tym razem już się nie uniesiesz? A jeśli twoje skrzydła są zbyt zmęczone?” Feniks, choć pełen boskiej mocy, czuł, jak ludzkie strachy wpełzają w jego myśli. Znał język ognia, ale zamiast uspokajać, przypominał mu o jego ograniczeniach.
„Muszę znaleźć Mistrza Blizn,” postanowił.
Mistrz Blizn mieszkał w wysokiej wieży otoczonej polami maków. Był znany z tego, że umiał czytać blizny jak księgi. Feniks zapukał do drzwi.
– Wejdź, płomienne stworzenie – zawołał Mistrz zza drzwi. – Twoja blizna już mi o tobie opowiedziała.
Feniks wszedł powoli.
– Cierpliwa Blizna nie daje mi spokoju – wyznał. – Szepcze, że mogę znów upaść.
Mistrz spojrzał na niego z uśmiechem.
– Każdy Feniks, który odradza się z popiołów, musi nauczyć się nowego lotu. Twoja blizna nie jest twoim wrogiem. To twój nauczyciel.
– Ale ja się boję – przyznał Feniks.
Mistrz uśmiechnął się jeszcze szerzej.
– Strach to tylko wiatr, który próbuje zmusić cię do zejścia z kursu. Popatrz na swoją bliznę. Co widzisz?
Feniks zamknął oczy i spojrzał w głąb siebie. Najpierw widział tylko mrok i płomienie. Ale potem, kiedy pozwolił sobie na ciszę, zobaczył coś więcej: światło przebijające przez rysy blizny.
– Widzę moją drogę. Taką naprawdę w pełni moją– powiedział z niedowierzaniem.
Mistrz skinął głową.
– Blizny są jak latarnie. Czasem trzeba patrzeć przez nie bardzo długo, aby dostrzec, gdzie wskazują drogę.
Feniks poczuł, jak jego skrzydła stają się lżejsze. Nie dlatego, że blizna zniknęła, ale dlatego, że przestał z nią walczyć. Zrozumiał też, że jego ciało, jego skrzydła, nie przyjmują już niczego z zewnątrz. Im bardziej chciał coś poprawić, uleczyć, podwiązać czy przyszyć, tym bardziej jego ciało krzyczało: „Niczego więcej z zewnątrz! To wprowadza dysharmonię. Nie mogę dyrygować komórkami i grać z nimi w jednej orkiestrze. Słyszysz? To nie muzyka… To hałas, który rozdziera kolejne tkanki” .
Zrozumiał, że to co wypływało z blizny, było ostatnim echem jego starych przekonań, które wciąż tkwiły w jego ciele. Teraz opuszczały go na dobre, uwalniając przestrzeń dla światła.
Kiedy odlatywał z wieży, szept blizny ucichł. Zamiast tego delikatnie nuciła pieśń o odwadze i sile, które płyną z akceptacji.

Feniks wiedział, że nie musi już więcej stawać w ogniu. W końcu zrozumiał, że ogień, w który wchodził, był tylko iluzją potrzeby zmiany, starym zwyczajem zabawy w niedoskonałość. Dostrzegł, że to on sam jest iskrą, płomieniem i ogniem, a jego boska doskonałość zawsze w nim była – ukryta pod płaszczem przekonań, które spalał. W końcu mógł cieszyć się życiem takim, jakie jest – bez potrzeby naprawiania siebie czy udoskonalania. Jego czas na walkę dobiegł końca; teraz nadszedł czas na przeżywanie życia w pełni. Był gotowy, by żyć zarówno w niebie, jak i na ziemi, nieść światło oraz słowo Boga. Jego lot – choć niepozbawiony blizn – był inspiracją dla wszystkich, którzy mieli odwagę spojrzeć w swoje własne ognisko i odnaleźć w nim własną boską moc

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *