Promień Miłości: Historia Światła w Cieniu Życia

To było rok temu, późny listopad, kiedy przygotowywałam się do świąt z dziećmi. Dom wypełniał zapach świeżo pieczonych pierniczków, a w tle rozbrzmiewały świąteczne piosenki. Nasze serca były przepełnione radością i ciepłem, oczekując na magiczny czas Bożego Narodzenia.

Pewnego wieczoru, w środku przygotowań, dostałam niespodziewaną wiadomość od przyjaciółki: „Ewa, czy przyjmiesz pacjentkę w 34. tygodniu ciąży, rak piersi, 4. stopień, najbardziej złośliwy typ? Chce pracować psychosomatycznie, bo ma jakąś historię z mamą.” Moje serce zadrżało, czując wagę tej sytuacji. Ale czułam, że muszę się z nią spotkać.

Zadzwoniłam do pacjentki, która opowiedziała mi o swojej bolesnej relacji z mamą. Mówiła, że przez całe życie czuła się niezauważona, jakby nie istniała. Zaprosiłam ją na wizytę, ale zanim do niej doszło, wymieniałyśmy wiadomości. Czułam jej energię – wznoszącą, świetlistą, pełną nadziei, mimo ciężkiej choroby.

Kiedy przyszła do mojego gabinetu, poczułam od niej ciepło i spokój. Od razu zaznaczyła, że wszystko, co robimy, musi być zgodne z jej wiarą katolicką, bo teraz jest bardzo wierząca. Zapewniłam ją, że w tym, co robię, jest tylko prawda – jej prawda, bez demonów i bożków, religii. Opowiadała, jak nigdy nie czuła się tak lekko, mimo że jest w zaawansowanej ciąży, ciężko chora z dwuletnim dzieckiem. Przez całe życie była w walce, nieustannie  wybrakowana, niezauważona, niezadowolona, choć miała wszystko – cudowną rodzinę, świetną pracę, brała udział w maratonach…. A jednak ciągle czuła, że coś jest nie tak.

Diagnoza zmieniła wszystko. Zaczęła czuć się bardziej sobą, przestała uciekać. Zauważyła, że istnieje, że jest ważna. Opowiadała, jak łączy się z Bogiem podczas chemii. W jej słowach była niesamowita lekkość i radość. Wiedziałam, ze nie chodzi o słowa…. Czułam jak staje się jednością.

Podczas  sesji poprosiłam ją, żeby zamknęła oczy i oddychała do przestrzeni serca i zapytała siebie, czego potrzebuje, czego pragnie na tę chwilę. Poczułam, że tu nie ma już żadnych tematów z przeszłości…tu nie chodzi o mamę…. Byłam dla niej tylko przestrzenią. Powiedziała, że chce poczuć pewność, że jej wiara w to co jest  po śmierci, rzeczywiście jest prawdziwa, a najbardziej chce przestać się bać o swoje dzieci, zarówno to narodzone, jak i nienarodzone. Zapytałam, czy wierzy w uzdrowienie. Odpowiedziała, że tyle osób się modli… i zamilkła. Wiedziałam, że nie chodzi o uzdrawianie. I chęć pozostania na ziemii.. Czułam, jak jest już jej mało na tym świecie. Była w radości, wzniesieniu. I nie chodzi tu o stan depresji czy bezsilności… Ona była ponad tym życiem.

Może to brzmi dziwnie, ale w takim pięknym dla matki momencie, odpuściła.  Ale…..Tam nie było winy, żalu… Była miłość. Kiedyś próbowałabym pokazywać możliwości leczenia, teraz wiedziałam, że to jej życie, jej wybór. Byłam z nią w pięknej, jaśniejącej kompasji, KOMUNII. Zapytałam, czy w to, co wierzy po śmierci, jest możliwość kontaktowania się z dziećmi na ziemi. Poczuła to, zobaczyła, że będzie mogła wracać i być blisko dzieci w każdej chwili.

Kilka tygodni  później przysłała mi swoje zdjęcie – całkowicie łysa, zmęczona, ale promienna dziewczyna z nowo narodzonym dzieckiem.

 Rozpłynęła się w jasności…..

 a dla mnie to był najpiękniejszy przejaw kompasji i uznania czyjejś drogi.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *