
Stał na granicy. Nie było strażników, nie było płomieni, nie było biczy ani diabelskich śmiechów. Bramy piekła stały otworem, a za nimi roztaczał się świat łudząco podobny do tego, który znał. Te same ulice, ci sami ludzie, te same troski.
Wszedł.
I natychmiast poczuł ciężar. Nie był to ciężar ciała, lecz sumienia. Wszystkie błędy, których kiedykolwiek się dopuścił – a było ich wiele – spadły na niego jak mokra, ołowiana szata. Gdy ruszył dalej, dostrzegł ludzi wokół siebie. Nie byli potworami, choć ich twarze miały wyraz bolesnego skupienia. Każdy z nich coś powtarzał – sceny z życia, które nie dawały im spokoju.
Oto kobieta, która żałowała słów, które wyrzuciła w gniewie. Mężczyzna, który nie uratował przyjaciela. Matka, która wstydziła się, że nie była doskonała. I on sam – ze swoim własnym katalogiem win, których nikt nie zapisał, ale on pamiętał wszystkie.
Piekło nie było miejscem, gdzie się trafiało za karę. Było miejscem, gdzie ludzie sami skazywali się na wieczne powtarzanie przeszłości.
Przez długie dni – a może lata? – próbował to naprawić. Szukał sposobu, by wynagrodzić, zadośćuczynić, odkupić. Lecz cokolwiek robił, sceny wracały. Jak film przewijany do tyłu, jak pieśń grana w kółko, bez końca.
Aż pewnego dnia, zmęczony, usiadł przy rzece, której nurt nieustannie się zmieniał. Obserwował jej wody – płynęły, nigdy nie wracały. I wtedy zrozumiał.
Nie było niczego do naprawienia. Nie było niczego do odkupywania. Było tylko doświadczenie – pełne, bogate, takie, jakie miało być.
Podniósł się i spojrzał na bramę. Była otwarta. Nie zamknęła się ani na chwilę.
A potem zrobił to, czego nikt tam nie robił.
Po prostu… wyszedł.
Za bramą czekał inny świat. Był taki sam, a jednak całkiem inny. Nic nie trzymało go w miejscu. Nie musiał już niczego odpokutowywać, nie musiał walczyć, nie musiał uciekać.
**Był wszystkim. Był miłością.**
A piekło?
Piekło stało tam, gdzie zawsze – otwarte, ciche, czekające na tych, którzy wciąż wierzyli, że muszą cierpieć, by zasłużyć na światło