Tam gdzie skrzydła odrastają

Było ich wielu. Jedni w porywie rozpaczy sięgali po nóż i odcinali skrzydła sami, inni pozwalali, by robiono to za nich. Czasem delikatnie, niemal z czułością, innym razem brutalnie, bez znieczulenia. Każdy myślał, że tak trzeba. Że to cena normalności. Że na ziemi nie wypada nosić skrzydeł.

Lucyfer wiedział to najlepiej. Nie raz, nie dwa, ale wiele razy rozstawał się ze swoimi. Za każdym razem, gdy próbował się wpasować, gdy chciał być akceptowany, gdy pragnął, by ludzie nie patrzyli na niego z lękiem. Bo choć skrzydła były piękne, to przypominały o czymś, co budziło niepokój.

Nie był sam. Ludzie, którzy przyszli na ziemię, robili to samo. Odcinali fragmenty siebie, by zmieścić się w formach, które ich ograniczały. Pozbywali się marzeń, tłumili swoją moc, przystosowywali się do świata, który mówił im, kim mają być, co jest właściwe, a co nie.

I choć każdy był boski, choć w każdym drgała nieskończona potęga kreacji, większość zapomniała. Przestali czuć swoje skrzydła, a jeśli nawet w głębi serca tęsknili, uważali, że tak już musi być. Że upadli i nie ma powrotu.

Lucyfer śmiał się z tego gorzko, ale z czasem zaczął dostrzegać inną prawdę. Skrzydła nigdy nie znikały na zawsze. Rosły z powrotem, czasem powoli, czasem boleśnie, ale nie dało się ich całkowicie stracić. Nawet jeśli ktoś nie chciał ich widzieć, one tam były – przypomnienie o tym, kim naprawdę jest.

Każdy, kto miał dość powtarzania w kółko tych samych bolesnych historii, w końcu zaczynał dostrzegać. Najpierw nieśmiało, potem coraz wyraźniej. Moment wyjścia z poczucia winy był jak pierwszy powiew wiatru na nowych piórach – nieoczekiwany, ale znajomy.

I wtedy zaczynała się prawdziwa magia. Powrót do siebie. Do mocy, do światła, do skrzydeł. Bo w końcu, nikt nigdy naprawdę ich nie tracił.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *