Wszyscy znali Eliana. Grał na saksofonie w sposób, który sprawiał, że dźwięki przenikały do serc słuchaczy. Jego muzyka była jak zaklęcie – koiła, wzruszała, budziła do życia. Niektórzy mówili, że to uzdrowiciel, inni – że gawędziarz, a jeszcze inni – że po prostu miał ten błysk w oku, który sprawiał, że czułeś się przy nim… bardziej sobą. Czasem, jak dotknął czyjegoś ramienia, zniknął ból. Czasem, gdy coś opowiedział, historia ożywała tak bardzo, że ludzie śmiali się lub płakali, jakby naprawdę tam byli. A czasem… po prostu patrzył i wiedziałeś, że jesteś widziany.
Elian nie zastanawiał się nad tym, kim jest, aż do dnia, kiedy… dar przestał działać. To nie stało się samoistnie – to on zaczął się nad tym zastanawiać. Co oznaczają talenty, dary? Widział ludzi, którzy byli kimś, a potem stoczyli się na dno. Ogarnął go strach. A strach to jak cichy cień, który zasłania światło. Zapomniał o miłości, którą był. Nie tylko jego dotyk czy opowieści straciły moc – gdy podniósł saksofon do ust, dźwięki stały się puste, bez życia.
Pewnego ranka chciał sprawić, by sąsiadka, pani Maria, poczuła się lepiej – tak jak robił to zawsze. Wypowiedział kilka ciepłych słów, uniósł dłoń w dobrze znanym geście… ale nic się nie wydarzyło. Potem spróbował opowiedzieć kelnerowi w kawiarni zabawną anegdotę, ale chłopak jedynie skinął głową, rzucił „aha” i poszedł obsługiwać kolejne stoliki. A kiedy przyjaciel poprosił go o pomoc na bolący kręgosłup, Elian położył dłoń na jego plecach… i nic się nie wydarzyło.
Został sam ze sobą.
Na początku było dziwnie. Jakby coś w nim zniknęło, ale jednocześnie… coś się pojawiło. W lustro patrzył ten sam człowiek, ale nagle nie miał pojęcia, kim jest. Bez daru, bez tej magicznej aury, czy wciąż był kimś?
Próbował różnych rzeczy. Kupił gitarę, ale struny wydawały się nieposłuszne. Próbował tańczyć w parku, ale ludzie bardziej się dziwili niż zachwycali. Próbował nawet zgłębić temat AI w social mediach, ale po godzinie czytania artykułów czuł się, jakby zanurzył się w nieskończoną sieć algorytmów bez wyjścia.
„To koniec” – myślał. – „Kim teraz jestem, skoro straciłem to, co mnie definiowało? Muszę stworzyć swoją tożsamość na nowo, odnaleźć swój dar.” I zaczął wymyślać. Próbował różnych rzeczy, szukał nowej ścieżki. A kiedy poczuł pierwsze iskrzenie ekscytacji, postanowił natychmiast się tym podzielić. Zaczął tworzyć stronę internetową, zagłębiać się w tajniki reklam na social mediach, analizować algorytmy i strategie budowania społeczności..
Ale w tym całym procesie wciąż czuł pustkę. Jakby próbował ulepić siebie z zewnętrznych elementów, a nie z tego, co naprawdę nosił w środku. A potem wydarzyło się coś drobnego. Lęk, który czuł, nie był lękiem przed stratą – był lękiem przed tym, co jest poza bańką jego tożsamości. Jakby całe życie był zamknięty w kuli światła, która wydawała się wszechświatem, ale nagle pękła, ukazując coś jeszcze większego.
Pewnego wieczoru usiadł w kawiarni, tej samej, gdzie kelner wcześniej go zbył. Nie miał zamiaru czarować ludzi opowieściami, po prostu zamówił herbatę. I wtedy usłyszał rozmowę przy stoliku obok. Dziewczyna mówiła, że straciła pracę i czuje się nikim. Chłopak, że jego marzenia bez sensu. Elian, który całe życie czynił cuda, nagle po prostu powiedział:
– Ciekawe… a jeśli to, co robimy najlepiej, wcale nas nie definiuje?
Zamilkli.
Nie mówił tego z mądrości. Mówił, bo sam nie wiedział.
A potem rozmawiali. Nie żeby coś uzdrowić, nie żeby nadać historii dramatyczny zwrot. Po prostu rozmawiali.
I coś się zmieniło. Nie w nim, ale w sposobie, w jaki patrzył na siebie. Bo może chodziło nie o to, co robił, ale o to, że po prostu… był. I że może właśnie to było prawdziwą magią. Gdy stracił jedną definicję siebie, zyskał nieskończoną ilość możliwości. Mógł być nikim, ale równie dobrze mógł w każdej chwili wybrać nową jakość, nową wersję siebie. Wtedy zrozumiał – nigdy nie był czymś ograniczonym. Był wszystkim, co tylko zapragnie być.
A to, że ludzie nadal chcieli przy nim być, nawet kiedy nie miał żadnej magii, oznaczało więcej niż wszystkie cuda razem wzięte.
